Bo to pomysł z tej serii. Nie mam nic przeciwko organizacji imprez muzycznych w tym wielkopolskim miasteczku, ale na Boga, po co próbować naśladować coś, co było, minęło i nie ma prawa wrócić. Co więcej. Myślę, że gdyby dzisiejsi nastolatkowie zobaczyli jak ten festiwal w rzeczywistości wyglądał, to po kilku minutach zrezygnowaliby na rzecz swoich mp4, iPodów i innych urządzeń odtwarzających dźwięk na miarę XXI wieku.
Próba reaktywacji Jarocina w stylu lat 80. ubiegłego stulecia to mniej więcej to samo jak powrót na sklepowe półki wyrobów czekoladopodobnych. Jak sobie przypomnę występy takich formacji jak SS-20, Detonator, Rejestracja czy Śmierć Kliniczna, to lekko rzuca mnie o ziemię, bo tyle fałszywych dźwięków granych na haniebnie prymitywnym sprzęcie można było jeszcze usłyszeć tylko w dobrze wyposażonym warsztacie ślusarskim.
Skąd więc ta legenda Jarocina? Proste. Widzieliście kiedyś Państwo źrebaka wypuszczonego ze stajni po dwóch tygodniach zamknięcia? To mniej więc to samo. Wypuszczono nas z klatki. Wreszcie mieliśmy miejsce, gdzie każdy próbował wykrzyczeć swoją wolność. A że w kiepskim stylu? Wtedy naprawdę nie było to ważne.
Tak samo jak swędzące głowy. Bo przy stawianiu irokeza z włosów zamiast żelu, co teraz jest normą, a wtedy nikt nie wiedział, co to jest, używano lakieru do drewna lub cukru. To se ne vrati - jak śpiewała Maryla Rodowicz (na szczęście nie w Jarocinie). I dobrze. Róbcie w Jarocinie nowy festiwal, na miarę swoich czasów. Bo robicie to lepiej niż moi rówieśnicy 20 lat temu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?